Był wieczór. Miałem wtedy niespełna trzy lata. Stało się to szybko - nie pamiętam co tak na mnie wpłynęło i dlaczego. Byliśmy z rodziną na łowach. Trudno było o jedzenie dla dwóch dorosłych wilków i siódemki młodych, które niewiele potrzebowały, ale z każdą chwilą głodniały. Szczególnie, że nie była to wataha - moi rodzice postanowili żyć jako omegi, na uboczu wilczej hierarchii, stale koczując, nie osiadając się z obawy o silniejszą konkurencję.
Nagle, zza krzaka ujrzałem światło, które kompletnie mnie to intrygowało i ruszyło moją podświadomością. Byłem głodny, ale wystarczyły mi siły na gonitwę - nie to, co innym. Odszedłem od rodzinnego szlaku, gdzie zwykle byłem w cieniu starszych braci, których wprost uwielbiał mój ojciec Nergal. Nawoływania rodziny nie były aż tak silne, żebym postanowił dołączyć do nich. Zgubili mnie. Nie chciałem od nich odejść, po prostu podniecenie tym światełkiem było silniejsze, niż trzeźwe myślenie. Pragnąłem wolności, odizolowania się od szarej rzeczywistości. Chciałem wejść w krainę fantazji, gdzie nic się nie liczy oprócz wyobraźni!
Biegłem ochoczo za tym czymś. Okazało się, że była to biała sarna. Za piękne i nierealne, aby mogło się spełnić. Ku memu zdziwieniu, stukot jej kopyt zatrzymał się. Przestała wierzgać - wręcz przeciwnie, patrzała się na mnie brązowymi oczami. Miałem wrażenie, że nie zrozumiała zagrożenia, jakim jest moja obecność. Już chciałem się na nią rzucić, i tak jesteśmy za blisko, by miała jakiekolwiek szanse na przeżycie. Wyobrażałem sobie zadowolenie malujące się na twarzy rodziców. Ja, Thorgal, do czasu postrzegany jako "ten młodszy, ulubieniec matki" miałem szansę wykazać się czymś więcej, niż tylko nadprzyrodzoną siłą.
Przypomniałem sobie, co może oznaczać sarna albinos. Według tego, co mówiła moja rodzina, była to wskazówka albo dobra rada. Domyśliłem się, że gdybym przyniósł do nich takie zwierzę, nie byliby uradowani, ponieważ przegapiłem okazję życia. Te nieme stworzenie poruszyło mnie swoją zaskakującą ciszą i spokojem. Nie bało się w ogóle. Zauważyłem, jak zaczęło przyspieszać. Zastanawiałem się, czy mogłaby się spłoszyć. Postanowiłem, że pobiegnę. Tym razem, nie jako drapieżnik i przeciwnik, lecz wilk, który pragnie dowiedzieć się więcej.
- Ej, ty! - wołałem - Zwolnij, nie chcę cię skrzywdzić.
Sarna spojrzała na mnie. I nagle zniknęła. Nie wiem w jaki sposób. Przerażony zdałem sobie sprawę z tego, że ciekawość doprowadziła mnie do jednego z największych życiowych błędów, jakie kiedykolwiek mógłbym popełnić. Byłem tak pochłonięty biegiem, że totalnie zagubiłem. Straciłem rodzinę. Wszystko, na co pracowałem! Z paniki zacząłem nerwowo krążyć.
Przypadkowo wpadłem na młodą, piękną, czarną wilczycę. Jej futro pobłyskiwało na tle słońca, wydając się po części metaliczne. Domyśliłem się, że jest to terytorium watahy. Ujrzawszy krajobraz niczym po huraganie, wyczułem zagrożenie. Wydawała się silna w swoim żywiole, a z jednej strony bezradna, nie mogąca go okiełznać. Pomyślałem, że mimo wszystko zostanę tu na dłużej...
ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz