Naszym celem była łania. Lekki posiłek i łatwo upolować. Podbiegła nad strumień i napiła się wody. I wtedy... stało się coś dziwnego. Padła na ziemię, ale jednak nikt nie był chętny, aby podejść. W końcu kogoś wywalili ze szczepu, aby to sprawdził. Widzieliśmy przerażenie w jego oczach. Kazałam mu się wycofać i sama tam podeszłam. Odór wydobywający się z rzeki był straszny. Zupełnie, jakby ktoś... Nie, to niemożliwe. Ale czy na pewno? Przecież możemy mieć jakiegoś ukrytego wroga-truciciela.
Powiedziałam o tym bratu. Oznajmił, że ktoś wybija zwierzynę i takie różne rzeczy. I, że ktoś wyraźnie nie chce nas tu widzieć... Ale to nasze terytorium. Jak byłam młoda, mama opowiadała mi o ludziach, którzy - o zgrozo! - próbowali igrać z naturą. Tworzyli - jak oni to nazywają - metalowe ciało, w które opakowywali mózg. Takie stworzenie nie ma uczuć i nie ma żadnych potrzeb. Często morduje, z nienawiści do świata. Zawsze się ich bałam. A teraz, okazuje się, że mamy takiego na karku! W dodatku inteligentnego. To na pewno on zatruwa wodę.
A teraz zaraza dosięgnęła zwierząt. Możliwe, że grozi nam głodówka. Nawet Czarna Magia nie jest w stanie powstrzymać zarazy.
Któregoś wieczoru podeszłam do brata i spytałam się go:
- Myślisz, że szykuje się wojna?
- Nie można tego zupełnie wykluczyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz